FiM – Chlebek miłości

Co robi dziennikarz „Faktów i Mitów”, gdy jest jednocześnie i głodny, i zobligowany poleceniem szefa do napisania reportażu? Jak połączyć przyjemne z pożytecznym? Bardzo łatwo – wystarczy ustawić się w kolejce po darmową zupkę w Caritasie.

W tym roku Caritas archidiecezji wrocławskiej przystąpił do „wzmożonej wielkanocnej akcji charytatywnej”. W Niedzielę Palmową, tj. 24 marca, we wszystkich parafiach rozprowadzono ulotki informujące o szczytnej idei niesienia pomocy potrzebującym. Drugi etap akcji polegał już konkretnie na wyciąganiu pieniążków. Wzorem lat ubiegłych Caritas prosił o ofiarę w wysokości 3 zł za jeden „chleb miłości”. Złotówka z każdego sprzedanego i wyprodukowanego okazjonalnie pieczywka miała być przeznaczona dla biednych, natomiast 2 zł zasiliło konto Caritasu, z przeznaczeniem „na realizację projektu tworzenia i rozwijania świetlic środowiskowych oraz organizację wypoczynku letniego”. No to zobaczymy, jak się z tego wywiązano.

Dowiedzieliśmy się, że tylko w samej archidiecezji wrocławskiej rozprowadzono 82 350 chlebków! To po przemnożeniu daje skromne 247 050 złotówek wpływu do kasy kościelnej instytucji. Ale to nie koniec finansowej zapobiegliwości. Tę „miłość” opakowano w pudełeczka, które po opróżnieniu powinny być zamienione w „całoroczne skarbonki dobroci”. Tłumacząc to dosadnie – winno się w tych kartonikach odkładać przez cały rok moniaki, by następnie wysypać je na tacę.

Czego tu!

Może się niepotrzebnie czepiamy i doszukujemy jakiegoś nieczystego interesu w przedsięwzięciu na wskroś humanitarnym i czystym do bólu? W końcu zebrane pieniądze idą – tak oficjalnie zapewniano – m.in. na dożywianie biednych, choć jakoś nigdy na ten moment nie natrafiliśmy… Może to i dobrze, Kościół rozdający choćby cienką, ale darmową zupę to widok zbyt wzruszający, nawet dla nas…

We Wrocławiu, podobnie jak w każdym innym większym mieście w kraju, istnieje cała armia nędzarzy, którzy pasą swoje brzuszyska jednym posiłkiem dziennie – konkretnie zupką. Caritas otworzył do ich dyspozycji pięć miejskich jadłodajni, a zatem – tu zacytujemy metropolitę wrocławskiego, kardynała Henryka Gulbinowicza– „Żaden biedak nie powinien odejść głodny od drzwi punktów wydawania darmowych posiłków”. Tak to ładnie książę Kościoła powiedział (cytujemy za lokalną prasą) na tegorocznym wielkanocnym śniadaniu w centrum socjalnym Caritas, znajdującym się przy ul. Słowiańskiej. Jak nikt, to nikt. Reporter „FiM” wybrał się więc w powszedni czerwcowy dzionek na darmową zupkę, bo głodny był jak cholera.

Jadłodajnia przy ul. Worcella 5a. Tutaj karmi parafia św. Maurycego.

O godz. 10.30 jestem drugi w kolejce przed zamkniętymi drzwiami. Nie ma żadnej informacji o godzinach otwarcia kuchni charytatywnej. Wewnątrz żywej duszy, z zaplecza dochodzą jednak jakieś głosy, a co ważniejsze, smakowicie pachnie sterta bochenków. Na odgłos chrząkania, z kuchni wychyla się głowa o tlenionych włosach. Na grzeczne dzień dobry odpowiada współczująco:
– Czego tu?
– Przepraszam, jestem głodny, więc może znalazłoby się coś do zjedzenia?
– Nie ma! Później przyjść!
– Ale później nie mogę, mam obiecaną robotę, nie można teraz dostać jednego z tych chlebków?
– Nie! Mówię, że później niech przyjdzie! Głuchy?

No to już się biedak zaspokoił ciepłą strawą i życzliwym słowem. Na zewnątrz pstrykam sobie pamiątkową fotkę caritasowego przybytku. Czekający jegomość obserwuje to i konstatuje:
– I co, wygnały?
– A one tak zawsze? – podtrzymuję rozmowę.
– A niech je szlag trafi! Panie, to są złodzieje. Ja tu mieszkam, w tej kamienicy, to widzę, jakie tiry z Niemiec przyjeżdżają i co przywożą. Ostatnio np. cały samochód dżemu. I kto to dostał? Ani jeden słoik nie trafił do tych, co tu przychodzą. O wędlinach to już szkoda gadać. Dla nas jest chochla zupki jarzynowej i kromka chleba. To wielka łaska, człowieka traktują tu niczym śmiecia. Chodź pan na podwórko. Widzisz pan te okratowane okna? To jest magazyn, opróżnia się go w sposób bardzo tajemniczy. Ruch tutaj w dzień i w nocy spory. Pokażę jeszcze panu piwnicę Caritasu. Rozciąga się na pół kamienicy. Ale prędzej szczur zeżre zgromadzone tu jadło, niż my coś dostaniemy…

To tylko grzeczniejsza w swej treści opinia o działalności owej kuchni charytatywnej, a wysłuchałem ich kilka. Rozmówca nie chce nawet słyszeć o pozowaniu do ilustracyjnej fotki: – Panie, ja tu mieszkam i nie chcę z nimi zadzierać, bo nawet zimą zupy nie zjem. A jak człowiek bez roboty i żarcia, to i taka postna chochla życie ratuje…

Personel i szmondacy

Centrum Socjalne Caritas przy ul. Słowiańskiej. W brzuchu burczy mi coraz bardziej, a tu guzik z jedzenia, bo na drzwiach kartka informująca o awarii. Zamknięte i już! To po to ten biedny przedreptał kilka kilometrów, by odejść z kwitkiem? Akurat podjeżdża furgonetka z prywatnej piekarni „Kuropatnik”. Młody człowiek przywiózł 600 bochenków chleba (bezpłatnie), a – jak stwierdził – bywa tu dwa, trzy razy w tygodniu z takim ładunkiem. Z pomocą jednego człowieka z obsługi transportuje pieczywo przez bramę na zaplecze jadłodajni. Facet z Caritasu zamienia się w niemowę, gdy zaczynam dociekać, dla kogo jest to pieczywo, skoro kuchnia nieczynna. – Nie wiem nic, ja nic nie wiem – powtarza jak papuga. Ja natomiast wiem jedno: tu też nikt się dzisiaj nie pożywi.

W nogach mam już co najmniej 10 kilometrów, za to w brzuchu zero kalorii. Powoli wczuwam się w rolę biedaka-piechura. Jeśli we mnie narasta zwykła wściekłość, to jego z pewnością męczy apatia i poczucie beznadziei. „Chlebek miłości”, psiakrew, wymyślili. Nawet suchara zjeść nie dają!

Następna kuchnia usytuowana jest przy ul. Grabiszyńskiej 101/4. Bagatela – pięć kilometrów marszruty. Idę – jasna cholera!

Wąski przesmyk pomiędzy kościołem św. Elżbiety Węgierskiej a normalną czynszową kamienicą. Jadłodajnia mieści się w piwnicy kościoła-plebanii (połączone budowle) i tu wreszcie widzę jakiś ruch. Pięciu facetów pod daszkiem werandy obiera wielką stertę ziemniaków. Kilka osób pokornie czeka pod ścianami na porę wydawania posiłków.
– Kiedy będzie można dostać coś do zjedzenia?
– Jak się obierze i ugotuje – słychać w odpowiedzi.
– A co będzie można wrzucić na ruszt?

Chłopom przy ziemniakach ręce zawisły w powietrzu:
– Jak to co? To co zawsze, zupa jarzynowa i kromka chleba!

Z jadłodajni wychodzi młody człowiek w białym kitlu.
– Robić, robić, nie gadać! – drze się. Po tej komendzie znika z pola widzenia. Czekam chwilę i oceniam, że trzeba będzie odstać co najmniej godzinę, a może dłużej, by zaliczyć darmową chochlę. Gorąco, słońce praży, postanawiam schronić się w jadalni przed upałem.
– Nie, jeszcze nie wolno tam wchodzić! – ostrzegają w kolejce. Wchodzę! W środku prześliczny wręcz obrazek. Facet w białym kitlu siedzi nad tacą pełną bułeczek z szyneczką przystrojonych zieleniną i zajada aż miło. Dla urozmaicenia posiłku miał też apetycznie wyglądającą michę mizerii. Podniósł brwi i wypełnioną gębą wybełkotał:
– O co chodzi?
– Jak to, o co?! Chciałem zapytać, kiedy będzie można coś zjeść.
– Jak się ugotuje. Między 14 a 16!
– A nie mógłbym w międzyczasie zjeść jedną taką bułeczkę z szyneczką?
– To nie dla ciebie, ty zaczekaj na zewnątrz na zupę! Dziennikarska legitymacja w sposób zasadniczy zburzyła mu dobre samopoczucie, przegnała apetyt i rozregulowała trawienie. Zaczął tłumaczyć, że on ma prawo do takiego wykwintnego śniadanka (w południe), bo… tu pracuje. Kafka do spółki z Mrożkiem lepiej by tego nie ujęli. Panisko tłumaczyło, że swoim żarciem nie drażni czekających biedaków, bo przecież oni tu nie wchodzą (czyt. nie widzą). Dla swoich klientów jadłodajnia wydaje dziennie 500–600 posiłków jarzynowej strawy, wzbogaconej kalorycznym chlebkiem, jednak na pewno nie firmy „miłość”.

Nie można się dziwić biedakom, którzy wycofują się z kolejki po darmową zupkę. Ością w gardle większości przychodzących staje ta kościelna dobroć i łaskawość. I to nie tylko ze względu na sposób serwowania posiłków. Między bajki należy włożyć zapewnienia, że jedna jadłodajnia karmi około 600 biedaków. Kłamstwo. Policzyliśmy wchodzących do kuchni w porze wydawania zupy: do momentu gdy jadłodajnia zamknęła podwoje, wyszło z niej blisko 50 osób. Caritas mocno przesadza, wręcz manipuluje skalą dożywiania.

Dlaczego?

Odpowiedź jest prosta. Na działalność tych trzech wymienionych kuchni charytatywnych przeznaczono w tym roku 125 tys. zł tylko z budżetu miasta. Na jarzynowe lurki na pewno wystarczy. Może nawet zostanie jakieś 100 tysięcy, tym bardziej że większość niezbędnych produktów dostarczają sponsorzy. Ponadto na realizację zadań w zakresie pomocy osobom bezdomnym i najuboższym Caritas ma dodatkowe 100 tys. złotych. Chętnie zerknęlibyśmy na konkretny preliminarz wydatków tej kościelnej instytucji. Ale jeśli do sprawdzenia nie kwapią się kontrolne agendy budżetowe, to i my nie mamy na to najmniejszej szansy, podobnie jak i na poznanie tajemnicy dystrybucji zagranicznych darów. Prędzej kaktus na ręce Jonasza wyrośnie…

[2002] FaktyiMity.pl Nr 27(122)/2002

Możliwość komentowania jest wyłączona.